Na peryferiach feminizmu. O czarnoskórych i latynoamerykańskich feministkach

Nie ma i nigdy nie było jednego feminizmu. Feminizm od zawsze był wewnętrznie podzielony i rozdarty, był areną ścierania się sprzecznych poglądów i żądań. Świadomość wewnętrznego rozłamania ruchu przyszła jednak dużo później, kiedy to zaczęto dopuszczać do głosu kobiety z Ameryki Łacińskiej, kobiety czarne i niewykształcone – feministki świadome swoich praw, żądające podmiotowego traktowania, a jednocześnie mające inne priorytety niż wykształcone, białe kobiety z klasy średniej społeczeństw Europy lub Ameryki Północnej. To właśnie ich perspektywa zdominowała myśl feministyczną XIX wieku, której centrum stanowiła walka o prawa wyborcze, a później prawo do rozwoju zawodowego i podążania ścieżką kariery. June Hannam trafnie zauważa:

W historii feminizmu centralne miejsce zajmuje ruch sufrażystek, szczególnie w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, gdzie przeprowadził intensywne i widoczne kampanie. Jednak skupienie na prawach wyborczych może zniekształcać obraz feminizmu jako całości. Wiele kobiet, zwłaszcza tych zaangażowanych w walki narodowe, antykolonialne i rewolucyjne, miało inne priorytety[1].

Za innymi priorytetami szło również odmienne postrzeganie własnej sytuacji, co nierozerwalnie wiązało się i wiąże nadal z uwarunkowaniami kulturowymi oraz religijnymi. Jak pisze Hannam, kobiety w Ameryce Łacińskiej zbyt mocno były związane z religią, narodem oraz życiem domowym, by walczyć wyłącznie o prawa wyborcze. Nie chcąc rezygnować z nadrzędnej dla siebie roli matki, chciały połączyć sferę publiczną z prywatną, gdyż wówczas „miałyby korzystny wpływ na kształt społeczeństw, a w szczególności na przeprowadzenie palących reform społecznych, co zapewniłoby dalszy rozwój narodu"[2]. W różnych częściach świata kobiety walczyły zatem o inne kwestie. Przykładowo feministki z Libanu czy Syrii wcale nie domagały się praw wyborczych, ich uzyskanie uważały za przeszkodę w dążeniu do osiągnięcia zamierzonych celów. A dla nich priorytetem było wówczas, podobnie jak dla całego państwa, odzyskanie niepodległości. Ta koncepcja „patriotycznego macierzyństwa" była drogą do uzyskania praw obywatelskich[3].

Kulminacja sprzecznych dążeń i artykułowania odmiennych postaw nastąpiła w czasie drugiej fali feminizmu, czyli w latach 60. i 70. XX wieku. W tym czasie myśl feministyczną zdominowały postulaty wykształconych, białych kobiet heteroseksualnych z klasy średniej, dla których główną przyczyną doświadczanej opresji był patriarchat. Płeć miała być zatem głównym czynnikiem dyskryminującym, „leżącym u podstaw nierówności społecznej"[4]. Europejskie i amerykańskie teoretyczki nie przyznawały priorytetu klasie społecznej czy rasie. Jako centrum przywłaszczyły sobie prawo do wypowiadania się w imieniu wszystkich kobiet, co spotkało się z dużym sprzeciwem ze strony feministek latynoamerykańskich, czarnoskórych czy przedstawicielek feminizmu lesbijskiego[5].

W Ameryce Łacińskiej tylko część kobiet dzieliła postulaty centrum. Większość skupiała się na zapewnieniu swojej rodzinie dobrych warunków, a za cel pierwszorzędny stawiała poszanowanie praw człowieka Rola matki i żony miała być wygodnym narzędziem do osiągnięcia tego celu, a zarazem przepustką do polityki lokalnej. Feministki czarnoskóre z kolei nigdy nie kwestionowały rodziny, ta podstawowa komórka społeczna od zawsze była dla nich źródłem siły, a nigdy patriarchalnej opresji. Dla nich o wiele ważniejszy był problem nierówności klasowej i dyskryminacji ze względu na płeć. I wreszcie na marginesie pozostawały lesbijki, dla których opresywna była normatywna heteroseksualność, a nie męska dominacja zbudowana na ekonomicznych fundamentach autorytetu[6].

To pokazuje, że definicja feminizmu musi wychodzić poza granice Europy oraz Ameryki Północnej i Australii. Nie można bowiem rozpatrywać feminizmu państw bliskowschodnich, latynoamerykańskich czy krajów Trzeciego Świata bez takich pojęć jak nacjonalizm, antykolonializm, rasizm czy klasa społeczna. Były i są to kwestie kluczowe dla feminizmu peryferii i zwracające uwagę na problemy, których centrum nigdy nie dostrzegało. To, jak bardzo głos feministek z peryferii różnił się od centrum, próbują udowodnić takie teoretyczki jak Bell Hooks czy Gloria Anzaldua.

Czarny margines

Czarny feminizm pozostawał zawsze na marginesie wobec głównego nurtu, kształtowanego przez Europę i Amerykę Północną. Bell Hooks, jedna z czołowych teoretyczek i przedstawicielek czarnego feminizmu, od samego początku podkreślała, że głównym problemem ruchu feministycznego jest fakt, iż koncentruje się on wokół problemów białych kobiet z klasy uprzywilejowanej. Dla nich kluczową kategorią dyskryminującą kobiety była płeć. Rasa i klasa pozostawały na teoretycznym, ale i praktycznym marginesie. Nie dostrzegano lub nie doceniano ich roli w opresyjnym aparacie dyskryminacji. Ta wieloaspektowa percepcja rzeczywistości przez czarne feministki nie tylko nie pasowała do centrum, ale była po prostu niewygodnym marginesem, wrogim wobec mainstreamu.

W obrębie samego feminizmu wytworzyła się zatem swoista dyskryminacja, wynikająca być może nie tyle z ideologii, co z braku świadomości i zrozumienia doświadczenia kobiet ubogich, niewykształconych, innej rasy. Ich problemy były bowiem od zawsze odmienne od dylematów białych i wykształconych gospodyń domowych, dla których najjaskrawszym przejawem patriarchalnej opresji był brak możliwości rozwoju zawodowego. O tym właśnie pisała Betty Friedan w The Feminine Mistique i to ta myśl zdominowała centrum. Według niej bycie gospodynią domową nie tylko odbierało kobiecie możliwość rozwoju, ale również zabierało jej część tożsamości. Dla Hooks gospodarstwo domowe w ogóle nie było przestrzenią konfliktu[7].

Autorka nie tylko krytykuje krótkowzroczność europejskiego feminizmu, nieobejmującą kwestii rasy, ale także zwraca uwagę na pewnego rodzaju mistyfikację zjednoczenia represjonowanych kobiet. Jak argumentuje, ruchowi przewodniczą białe kobiety z klasy mieszczańskiej. To ich problemy stanowią centrum myśli feministycznej, jednak nigdy nie powinny stać się synonimem problemów wszystkich kobiet. Sytuacja, w której uwalniając się od ciążącego im piętna gospodyni domowej, zatrudniały latynoski i kobiety czarnoskóre jako służące, kucharki oraz opiekunki potwierdzała tylko brak zrozumienia. W ten sposób białe kobiety same stawały się opresorkami, a kobiety czarnoskóre ofiarami rasizmu ze strony tych, które w oficjalnych deklaracjach nazywały siebie „siostrami"[8].

Niespełnione marzenie – amerykański sen o społeczeństwie bezklasowym

Problem klasy jest o wiele bardziej skomplikowany niż kwestie rasowe, przede wszystkim z jednego względu: nowoczesne społeczeństwo amerykańskie uważa się za społeczeństwo bezklasowe. Nie ma zatem wyartykułowanych podziałów, co nie oznacza jednak, że nie istnieją one w rzeczywistości. Jak pisze Hooks, „żyjemy w społeczeństwie, gdzie biedni nie mają głosu"[9]. Co więcej, o ile w historii biali ludzie byli zawsze przekonywani o opresywnym charakterze podziałów klasowych i o dyskryminacji uboższych, o tyle dla Afroamerykanów klasa nigdy nie miała odgrywać takiego znaczenia jak rasa. Taki stereotyp pokutował na tyle długo, by kwestie „czarnego klasizmu" zepchnąć na margines. Jak wskazuje autorka, nawet akademicki dyskurs zdominowany jest przez poglądy białych mężczyzn, którzy wciąż chcą snuć marzenie o bezklasowym społeczeństwie. Tymczasem szereg imigrantów, czarnoskórych opiekunek i służących, a nawet ludzi białych, którzy w dobie agresywnego kapitalizmu żyją w ciągłej obawie przed utratą pracy, pozostają gdzieś na uboczu, na peryferiach klasowego centrum. Rządy skupiają się dzisiaj na walce z rasizmem i seksizmem, ale według czarnoskórej teoretyczki nie można skutecznie toczyć antydyskryminacyjnej batalii, nie prowadząc równolegle działań mających na celu zniesienie podziałów klasowych. O ile jednak walka z rasizmem i dyskryminacją ze względu na płeć i kolor skóry dla klasy rządzącej może być nośnym hasłem, o tyle walka z podziałami klasowymi jest po prostu niewygodna, gdyż ich zniesienie równałoby się z osłabieniem pozycji najlepiej sytuowanych. Wygodniej zatem pozostać w bezklasowym marzeniu sennym[10].

Klasa to nie tylko sytuacja ekonomiczna, to także wyuczony przez lata sposób działania, który implikuje takie, a nie inne zachowania. Białe kobiety, nawet te, które określają siebie mianem feministek często nie mają świadomości własnej supremacji. Czarnoskórym feministkom ciężko jest uznać teorię wspólnej opresji wszystkich kobiet, skoro definiowano ją zawsze z pozycji białej kobiety należącej do klasy mieszczańskiej. Dla nich praca była kluczem do wyzwolenia, gdyż utożsamiano ją z wysoką płacą i uniezależnieniem od mężczyzn. Wyzyskiwanym i nisko opłacanym kobietom praca często kojarzyła się raczej z poniżeniem niż wolnością[11].

Poza rasą – utopijna wizja sisterhood

Dyskryminacja ze względu na kolor skóry dotyczyła nie tylko kobiet. Główny problem polega jednak na tym, że świadomość rasowej nierówności i walka z dyskryminacją nie jest zawsze równoznaczna z przyzwoleniem na zniesienie białej supremacji. Jak pisze Hooks, moment, w którym czarni mężczyźni walczyli o swoje prawa, białe kobiety wykorzystały do podniesienia dyskusji we własnej kwestii. Jednak w żadnym z tych momentów nie dopuszczono do głosu czarnoskórych działaczek. Feminizm wyeliminował zatem problem rasy, dlatego Hooks ideę wspólnego losu wszystkich kobiet nazywa utopijną wizją siostrzeństwa[12].

Białe feministki stawiają tezy i tworzą teorie wyłącznie w oparciu o własne doświadczenia. To dlatego Hooks uważa, że rasizm wciąż jest obecny w feministycznych tekstach[13]. We wszystkich pracach autorki przewija się jedna myśl: nie może zaistnieć żadna zmiana społeczna, jeżeli kwestie rasy, płci, klasy oraz orientacji seksualnej nie będą rozpatrywane równolegle, jako czynniki wzajemnie na siebie oddziałujące. W przeciwnym razie głos czarnoskórych feministek będzie zawsze głosem marginesu.

Dwa feminizmy – wokół klasy i gender w Ameryce Łacińskiej

Druga fala feminizmu przebiegała również odmiennie w Ameryce Łacińskiej. Jak piszą Victoria Gonzalez i Karen Kampwirth, zasadnicza różnica między ruchami feministycznymi rozwijającymi się w Stanach Zjednoczonych, a tymi z Ameryki Południowej tkwiła w dostrzeganiu roli podziałów klasowych w walce o równouprawnienie. Latynoskie feministki domagały się radykalnej zmiany w obrębie stosunków produkcji. Początkowo feminizm Ameryki Łacińskiej kojarzony był z klasą średnią – taki stereotyp narodził się podczas „pierwszej fali". Lata 60. i 70. pokazały jednak, że to głównie kobiety pracujące, którym przyszło opierać się militarnemu dyktatowi, i na których spoczął ekonomiczny ciężar utrzymania domu, zaczynają walczyć o swoje prawa. Drugą różnicą, jaką podkreślają autorki Radical Women in Latin America było samo definiowanie ruchów kobiecych i ruchów feministycznych, które w tym regionie nigdy nie były tożsame. Organizacje kobiece, do których należała spora część akademickich teoretyczek, skupiały się tworzeniu swoistego dyskursu naukowego, rysowały strategię mającą na celu reprezentację własnych interesów. Środowiska feministyczne z kolei od początku wykazywały dużą aktywność w praktycznym działaniu. Kobiety dostrzegały również problemy związane z przemocą domową i dostępem do opieki zdrowotnej. Należy jednak zaznaczyć, że feminizm Ameryki Łacińskiej był dodatkowo podzielony sam w sobie – dla sporej części działaczek bycie feministką nie oznaczało występowania przeciwko mężczyznom. Ograniczanie się bowiem do perspektywy gender wykluczało działanie na rzecz dotkniętego podziałami klasowymi społeczeństwa[14].

Feministki Ameryki Łacińskiej inaczej również postrzegały rolę macierzyństwa w życiu kobiety. W ich przekazach nie można spotkać popularnego dzisiaj sloganu „mój brzuch, moja sprawa". W społeczeństwach latynoamerykańskich rodzina była zawsze wartością nadrzędną, a bycie matką pewnego rodzaju dumą i powołaniem, co niewątpliwe wiąże się z silną identyfikacją religijną. Dlatego kobiety domagały się ochrony praw, zarówno swoich, jak i własnych dzieci.

Latynoamerykańskie feministki od początku musiały stawiać czoła innym problemom. Podobnie jak feministki czarnoskóre, nie dostrzegały opresji i męskiej dominacji w byciu gospodynią domową. Dla nich kwestią kluczową był kryzys i wynikające z niego nierówności klasowe, następnie militarne dyktatury i wreszcie współcześnie: ogromna przemoc ukrywana w obrębie samych struktur społecznych. W latach 60. centrum nie dostrzegało jednak znaczenia, a przede wszystkim zależności między klasą, rasą a gender, dlatego poglądy latynoamerykańskich „sióstr" pozostawały na marginesie.

Wnioski

Druga fala feminizmu pokazała, w jak dużym stopniu feminizm jest ruchem niespójnym, niejednorodnym i pełnym sprzeczności. Został obalony mit siostrzeństwa i wspólnego losu wszystkich kobiet, a jednocześnie udowodniono, że aspiracje peryferii nigdy nie były zbieżne z dążeniami centrum. „Feministki z marginesu" szukają obecnie nowych rozwiązań, czegoś, co mogłyby nazwać powszechnym feminizmem:

Działaczki pochodzące z krajów Trzeciego Świata sądzą, że można opracować nowych rodzaj powszechnego feminizmu, który nie będzie się opierał na normach i perspektywach białych zachodnich feministek. Twierdzą, że jeśli podkreśli się różnorodność feminizmu oraz zrozumienie danego kontekstu, w którym sformułowano dane strategie i cele, to łatwiej będzie porozumieć się ponad krajowymi i kulturowymi podziałami[15].

Wydaje się zatem, że przyszłość feminizmu to jedność w różnorodności i różnorodność w jedności. Biorąc pod uwagę tylko płeć jako czynnik dyskryminujący, same kobiety tworzą kolejne obszary wykluczenia. Feministyczna świadomość nigdy nie będzie jednolita, ze względu na zbyt duże różnice w doświadczeniu kobiet różnych regionów świata. Mając to jednak na uwadze o wiele łatwiej będzie wytyczać wspólne cele i budować fundamenty zrozumienia.

 

Bibliografia:

Bradley, H., Płeć, Warszawa 2008.

Gonzalez,V., Kampwirth, K., Radical women in Latin America, Pennsylvania 2001.

Hannam, J., Feminizm, Poznań.

Hooks, B., Feminist Theory: From Margins to Center, London.

Hooks, B., Feminism is for everybody, Passionate politics, London 2000.

Hooks, B., Where we stand: classes matters, New York 2000.



[1] J. Hannam, Feminizm, przekł. Agnieszka Kaflińska, Poznań 2010, s. 22.

[2] Ibidem, s. 104.

[3] Ibidem.

[4] H. Bradley, Płeć, przekł. Ewa Chomicka, Warszawa 2008, s. 56.

[5] J. Hannam, op.cit., s. 163.

[6] Ibidem, passim.

[7] Ibidem, Feminist Theory: From Margins to Center, Londyn 2000, s. 5-8.

[8] Koncepcja siostrzeństwa (z ang. sisterhood) była jedną z dominujących idei feminizmu II fali i zakładała potrzebę głębokiej solidarności między wszystkimi kobietami, które poprzez wspólny los miały budować wspólnotę opartą na więzi i odbudowie kobiecych wartości. Koncepcja ta podtrzymywana była przede wszystkim przez białe feministki, ze strony czarnoskórych została poddana srogiej krytyce, której punkt centralny stanowił zarzut pominięcia ich specyficznego doświadczenia, wynikającego z przynależności klasowej oraz rasy; patrz: J. Hannam, Feminizm, ss. 48-50.

[9] B. Hooks, Where we stand: classes matters, New York, 2000, s. 5.

[10] Eadem, ss. 5-9.

[11] B. Hooks, Feminist Theory..., op.cit., ss. 108-117.

[12] B. Hooks, Feminism is for everybody, Passionate politics, London 2000, ss. 55-56.

[13] B. Hooks, Feminist Theory…, op.cit., ss. 1-3.

[14] V. Gonzalez, K. Kampwirth, Radical women in Latin America, Pennsylvania 2001, ss. 11-17.

[15] J. Hannam, op.cit., s. 179.


Autor: Aleksandra Powierska

Data opublikowania: 23.05.2014
Osoba publikująca: Piotr Waczyński