J. J. Schönhof-Wilkans, „Obcokrajowiec"

Kiedy interpretujemy dzieło sztuki, także literackie, pochodzące z innego kręgu kulturowego, mówimy często, że musimy być świadomi swych wcześniej ukształtowanych przekonań i założeń. Uważamy, że konieczne jest zastanowienie się nad tymi założeniami – skąd się wzięły, dlaczego je podtrzymujemy i do jakiego stopnia wpływają na naszą interpretację? Rzadziej zastanawiamy się nad tym, jak czytać polską literaturę, która powstała podczas pobytu autora na obcym lądzie, a w przypadku Jakuba Jacka Schonhöfa-Wilkansa: podczas rocznego pobytu w Afryce Wschodniej.

Wiersze tego poety, zawarte w skromnego formatu tomiku Obcokrajowiec wywarły na mnie ogromne wrażenie. Zawierają niewiele słownych momentów, w których poeta dokonuje interpretacji tego, co widzi, posługując się kryteriami własnej kultury, takich jak ten:

/nikt nie potrafi tak cierpliwie tkwić

jak dzieci wyuczone bezradnością

gdy ja pocę się z nudów

zapuszczają korzenie coraz głębiej/.

O wiele więcej jest tu myśli nieoceniających, kiedy konfrontacja ustępuje miejsca głębokiej, obdarzonej szacunkiem anonimowości, potrzebie cichego wchłonięcia, milczącej kontemplacji nowego miejsca i czasu. Ponieważ

/suashi za plecami niezrozumiałe

angielski jeszcze bardziej/,

poeta musi odnaleźć swój odmienny sposób myślenia, znieść poprzez własne słowa

/wybrakowane dary babel

niezapakowane/.

To – jak się okazuje konieczne dla poety – wycofanie, odsunięcie się od tonu porównawczego, oceniającego, ma zaowocować nie tylko obrazami przesiąkniętymi magią, ale także zupełnie inną estetyką słowa, wyczuwalną przez czytelnika w sposób niemal intuicyjny. Poeta nie chce być antropologiem. Świadomie rezygnuje ze zbierania i opisywania wprost „przedmiotów". Wszystkie te spostrzeżenia, barwy, kształty, dźwięki, ruchy,

/szelesty ości traw przy cmentarzu/,

/garnek na trzech kamieniach/,

cały ten

/porośnięty językami baobab babel/

jest tak duży, że uchwycenie w formie wiersza jego pochodzenia czy źródeł, byłoby zbyt trudne. Poeta nie pragnie wejść w obcą kulturę, chce zostać w nią wtajemniczony, sam chce się „wtajemniczyć", dlatego nie będzie opisywał rytuału krok po kroku, ale zawrze w wierszu rytm oklasków, który pozwoli medium nawiązać kontakt z duchami. Opisze swoją przygodę z

/deszczową porą

pod sufit

wybujałą/,

rozwijając wiersz tak, jak

/kiełkuje orzech nerkowca/,

i choć zakończy go słowami, że

/wiatr coś mówił

ale niewiele zrozumiałem

tylko liście zdawały się być

poruszone/,

poczujemy jak mocno zawarł w wierszu to, czego nie potrafił zrozumieć.

Poezja Wilkansa uświadamia, że są różne, być może pomijane, ale również fascynujące sposoby na zrozumienie innej kultury. Można jej doświadczać podróżując, odwiedzając muzea, słuchając wykładów. Można także uwierzyć poecie, choć dla wielu zabrzmi to dziwacznie czy nawet śmiesznie. Jest to doświadczenie odmienne, dostarczające innych wrażeń, ale przecież także takie, które kształtuje nasze postrzeganie.

Jeśli proces interpretowania literatury pochodzącej z innych kultur przypomina porozumiewanie się obcym językiem z kimś, dla kogo ten język jest ojczysty, a efektywna komunikacja jest możliwa, to, jak sądzę, obcowanie z wierszami, zawartymi w tomie Obcokrajowiec, pisanymi po polsku podczas pobytu autora na innym lądzie, przypomina porozumiewanie się tym samym, własnym językiem, ale siedząc plecami do siebie, z zamkniętymi oczami i otwartym umysłem.

Autor: Joanna Roś

Data opublikowania: 27.05.2014
Osoba publikująca: Piotr Waczyński